Filozofia i życie: Kierkegaard, Nasz współczesny

Użyczył atramentu setce różnych podpisów, ale 11 listopada przypada 170. rocznica śmierci człowieka, który był, jest i zawsze będzie znany jako Søren Kierkegaard (1813–1855), inteligencja działająca w czasie i poza nim. Być może przeczuwając, że za zaledwie 42 lata będzie chciał przeżyć co najmniej trzy życia, wprowadził kompulsywną pseudonimowość jako formę ochrony. Ujawniony pod presją współczesnych i potomnych, ufał – jego główną wiarą była pewność siebie – że w innych maskach znajdzie dopasowane okulary; jego pisma świadczą, że jeśli to była jego strategia, miała ona zbawienny skutek.
Poza cudem mnożenia rąk, zabawne jest również to, że czasami pisał w przebraniu; jego styl, jego kaligraficzne gesty są natychmiast rozpoznawalne. Constantin Constantius, Johannes de Silentio, Hilarius Bookbinder, Victor Eremita: nawet styl jego pseudonimów jest wyczuwalny. Być może wierzył, że te fasady pełnią rolę strażników Wielkiego Muru Chińskiego, mechanizmów obronnych, które wzniósł w całej swojej twórczości. Groził ujawnieniem tego triku w „Albo/Albo” – „Ćwiczysz sztukę stawania się tajemniczym dla innych” – a kolejna z tysiąca wariacji, które wypróbował na ten temat, pojawia się w cytacie z Owidiusza przywołanym w „In Vino Veritas” : „Dobrze żył ten, kto umiał się dobrze ukrywać”.
A może, świadomy swojego geniuszu, obawiał się, że jego nazwisko – samo zobaczenie go w tylu kolejnych pismach – doprowadzi go do szaleństwa. Mistrz w precyzyjnym przekręcaniu słów, Kierkegaard był grafomaniakiem, ale precyzyjnym; jego dryf nigdy nie był chaotyczny. Był pod tym względem również religijny: niezwykle rygorystyczny wobec samego siebie. (Nie należy lekceważyć niepowstrzymanej bezwładności grafomanii, zwłaszcza w jej wrodzonej funkcji terapeutycznej). Nie należy też wykluczać innej korzyści: uciekanie się do pseudonimu oznaczało umieszczenie własnych pism w impasie, nie do pokonania, nierozwiązywalnym, ale ostatecznie owocnym.
Jako pamiętnikarz Kierkegaard jest doskonałym przykładem napięcia, jakie pisarz odczuwa we własnej osobie, z wszystkimi piórami, które próbuje przymierzyć w czapce. Długa rozmowa z samym sobą – oto architektoniczny projekt nietowarzyskiego kopenhaskiego spacerowicza. (Aby ją zrealizować – jak wie każdy, kto od czasu do czasu mówi do siebie na głos – trzeba się rozdzielić raz po raz). Debiutował w gatunkach – prawdopodobnie czuł, że to niepowtarzalne książki – bez ambicji ich opatentowania: prywatne komedie o ostrożności; traktaty o poufności i ich iluzjonistyczna scenografia; długie na strony wiersze jako spacery. (W „Powtórzeniu” wplata w esej podróże).
Krótko mówiąc, pseudonimy pomogły mu stać się uprzywilejowanym widzem jego mentalnego teatru, fikcjonalizować samego siebie i lepiej się spowiadać. Jako żartowniś, zauważył: „Wierność sobie nie zawsze znajduje się tam, gdzie oskarżenie pod adresem drugiego jest głośno wysuwane”. (Cytowanie go byłoby jak wpadnięcie w niekończącą się opowieść). Jego głos jest wywrócony do góry nogami, intymny, z ciepłem, które nie ostygło od 200 lat. Głos tak głęboki, że wydaje się, że czyta się go dalej po zamknięciu książki.
Biegły w ilustracyjnych i pedagogicznych analogiach, czasami zdaje się myśleć obrazami, niczym wstawiennicze aktorki. Kierkegaard jest obrazowy, wizualny, z nieprzewidywalnie osobistym sposobem uprawiania filozofii, który później został wzmocniony i odnowiony przez jego wielbiciela Wittgensteina. Lubił wyjaśniać idee za pomocą opowieści i anegdot – metody wzorowanej na metodzie Austriaka – z oryginalnością, która przenosi je w przyszłość.
Mogły to być zasłony dymne – uwodzenie, małżeństwo, cierpienie, chrześcijaństwo, Bóg czy Mozart – które ironia ironicznie mu podsuwała, dając mu wymówki i preteksty do zatrzymania się i napisania, do zrecenzowania dowolnego tematu – skomentowanie innego tematu mogło zająć mu całą książkę – od początku do końca, albo do zabawy w chowanego z własnym cieniem. Każde odkrycie jest potwierdzeniem tego symptomatycznego eseisty, honorowego członka znakomitego nowicjatu kawalerów (do którego należeli między innymi Robert Burton, Leibniz, Pascal, Charles Lamb, Beethoven, Spinoza, Schubert, Delacroix, Gibbon, Kafka, Ravel i Thoreau).
Między wierszami wkrada się coś, co obiecuje znaleźć zastosowanie w relacjach czytelnika z samym sobą, rodzaj praktycznego lekarstwa. Prowadzi go ku większej jedności wewnętrznej (do lepszego zaakceptowania samego siebie), z ryzykiem właściwym dla kogoś, kto spędza z nim dużo czasu: staje się on zdrowym, niebezpiecznym, odważniejszym. Jeśli trudno uchwycić subtelność Kierkegaarda , to w istocie wynika to z implikacji niektórych jego komentarzy, które są wręcz zaproszeniem dla czytelnika do wyciągnięcia innych wniosków. (Postać Sokratesa jest szczególnie sprzyjająca dla tych manewrów w „Pojęciu ironii” ).
Ogromna różnorodność badanych tematów jest fenomenalna. Jego tematy są zawsze „wzniosłe”, ale przykłady są żywe, a metafory przyziemne, w prozie o tendencji do wzajemnych powiązań. Kierkegaard pozwolił się porwać fantazji, a jego binarna matryca miała synkopowany sposób telegrafowania pewnych działań. Pisał tak, jakby grał na zwłokę – kupował – czas przed panującym bogiem, który go badał, wykorzystując każdą chwilę nieuwagi, by uwolnić błysk geniuszu. Jego dobroć fascynowała go tworzeniem postaci, narracją i wplataniem pewnej nowelizacyjnej estetyki w filozofię. (Czasami czuć w tym nutę przedthomasowską).
Był jednym z tych pisarzy, którzy stają twarzą w twarz z chwiejnym, zmatowiałym zwierciadłem, ale nie stronił od kontrowersji. Jego biografia Joakima Garffa koncentruje się na jego długim życiu, którego krótkie rozdziały sprawiają wrażenie życia przemijającego szybko (co jest prawdą, choć sama liczba jego pism zdaje się temu przeczyć), i która wyraźnie pokazuje ciągłość niezwykle poruszających dzieł.
Kierkegaard jest spowiednikiem i konfesjonałem, przez który przechadzało się wiele błyskotliwych umysłów XX wieku: Kafka, Auden, Borges, Unamuno, Wittgenstein, Starobinski, Blumenberg, Adorno, Jean Wahl, Deleuze, Lowry, Updike, Bloom, Blanchot i Carlos Correas. Być może pociągała ich skromna otwartość duńskiego klasyka. Niezmiennie życzliwy, z nutą powściągliwości. Niezdolny do najmniejszej zdrady, a jednak z sekundy na sekundę kuszony nagłym odstępstwem.
Clarin