Jon Fosse: namiętności zimnego laureata Nagrody Nobla

Jeśli jesteśmy umiarkowanie wymagający w dziedzinie druku, odsetek wierszy, które są wierszami, jest bardzo mały. Jest mnóstwo prostoty, a następnie znośności. To logiczne na śliskim zboczu, gdzie wiarygodność może brzmieć podobnie do przeciętności, a natchnione fragmenty lśnią rzadkością błyskawicy. Dwa tomy Complete Poetry Jona Fosse'a są dobrym przykładem ambiwalentnej strefy i wzniesienia, w których porusza się ten gatunek, ale nawet ze swoimi wzlotami i upadkami, udaremniają pojawienie się jakiegokolwiek zakapturzonego kata lub wściekłego podpalacza.
Siłą i słabością narratora wierszy norweskiego noblisty jest to, że nigdy nie wydaje się ustatkować. To nie jest w jego planach. Wykazuje swoją szczerość bez kalkulacji, czasami omija banał i w niemal przesadnej prostocie podnosi niespokojny, prawdziwy, niewzruszony głos — głos zawsze osadzony w tym samym miejscu — od lat 80. do 2016 r. Są to krótkie, ograniczone wybuchy, bardziej szkice wierszy niż poematy, streszczenia epifanicznych scen wystawionych na żywioły, które czytelnik musi uzupełnić i ubrać.
Podobnie jak nauczyciel szkoły podstawowej kreślący kredą na tablicy, Fosse uczy wariacji w celowo ograniczonej palecie wszechobecnych kolorów. Statek nie szybuje, ale też nie kołysze: „Stary listonosz odpędza własne szaleństwo/z większą cierpliwością, niż ktokolwiek kiedykolwiek okazał”. Pewna doza leśnego mistycyzmu i delikatne surrealistyczne akcenty przyczyniają się do ponurej i zrezygnowanej atmosfery. Są to niewygodne wersy (dla osoby, która je napisała, i dla osoby, która je czyta).
Zmienność światła i śniegu; łaski deszczu i wiatru. Przed tymi stronami — zaludnionymi przez dzieci lub osoby starsze, nie ma prawie żadnych wieków pośrednich — czytelnik potwierdza, że w poezji nie ma ewolucji, ani u tego samego poety. W wierszu i prozie jest to rodzaj wersu, który z pewnością ekscytuje do pisania, ale nie zawsze do czytania, jakby poddawał nas wyznaniu cudzych snów.
Jeśli zabijanie czasu jest jednym z zadań przypisanych sobie przez daną literaturę, w swojej poezji Fosse starał się to osiągnąć, stawiając się poza jej granicami. To właśnie w jego powieściach, takich jak Melancholia , z jej późnoromantycznym tonem, ryzykuje inscenizację powolności do punktu śmiertelnego zastoju . Laminując niedociągnięcia, wybiera tryb natarczywy, miażdżący, jakby zawsze grał ten sam numer. Fosse odmawia rozmontowania i nie wierzy w restrukturyzację. Jego proza ma charakter rękopisu, który posuwa się naprzód poprzez wahanie i upór; charakter rękopisu młodego skryby, który odłożył go tylko po to, by powrócić do tych wahań trzydzieści lat później, odkrywając, że jest beneficjentem głośnej międzynarodowej nagrody.
Innymi słowy, Fosse pisze tak, jakby w krainie bez pośredniczących redaktorów. Nie będzie mu łatwo znaleźć towarzystwa; częściej czytelnik nie jest obecny, aby obserwować, jak powieściopisarz próbuje znaleźć rytm poprzez powtórzenia i nasycenie, jak ktoś z problemem powściągliwości i niezdolnością do elipsy. Nawet jeśli tym, kto to robi, jest postać i narrator, czy może on to twierdzić? Czy postaci wybacza się — w kwestiach technicznych — to, co nie byłoby tolerowane u autora?
Pierwsza osoba liczby pojedynczej upoważnia do powtórzeń i nawrotów, ale sama obłuda lub litania nie tworzą muzyki, zwłaszcza w tłumaczeniu, jakkolwiek doskonałe by ono nie było (a jest). Decyzja staje się jeszcze bardziej uderzająca w przypadku malarza — dość lakonicznej rasy — ponieważ tajemnica tego, jak rozumieć, a nie opisywać malarstwo (nie tyle skończone malarstwo, co jego działania i echa) wisi w powietrzu. Ale mocną stroną Fosse'a jest ekstrawagancja; kolor musi krwawić. Stąd jego wiersze i jego biel wydają się mniej przytłaczające.
Na pierwszej stronie zbioru powieści zatytułowanego Septology Fosse zaczyna, jak w Melancholii , skinieniem głowy w stronę początku powieści. Ponownie ma nadzieję, że uda mu się rozkwitnąć na pozorach — malarz jest zawstydzony tym, co sam myśli o swoim malarstwie i swoim nauczycielu — i opiera się na długich fragmentach bez kropek: język składa się sam w sobie i wydaje się tworzyć pozory literatury.
Współczujący patos jego narratorów nie powstrzymuje ich przed dotarciem do krętych punktów, czaszkowych podróży postaci zdolnej do bezczelnego wdawania się w tyradę na przykład o chrzcie. Jak dawno nie było — bez ironii — postaci, która się modli? Warto to powtórzyć: rapsodyczna praca Jona Fosse'a to ryzykowanie wszystkiego dla ekstrawagancji ascety, niczym mnich, który sprzedał swój rodzinny dom za śmieszną cenę, ponieważ złożył ślub ubóstwa.
Kompletna poezja autorstwa Jona Fosse. Przeł. Cristina Gómez-Baggethun. Sexto Piso, 188 i 296 stron.
Clarin